Wczoraj – 27 grudnia – obchodziliśmy po raz pierwszy „Narodowy Dzień Zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego”.
Nasze nowe święto państwowe ustanowione zostało przez Sejm z inicjatywy prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Andrzeja Dudy. Dzień obchodów tego święta łączy się ściśle z datą wybuchu Powstania Wielkopolskiego – największego zwycięskiego polskiego zrywu narodowego, które rozpoczęło się 27 grudnia 1918 r. i trwało rok. W tym roku była obchodzona już 103. rocznica tamtych walk, a jej obchodom towarzyszyło hasło – „Za ich męstwo nasza pamięć”. Warto pamiętać, że uczestnikami powstania wielkopolskiego, było też wielu późniejszych mieszkańców Dolnego Śląska osiadłych po II wojnie światowej w Wałbrzychu, Świdnicy i wielu innych miastach. W 1988 r., miałam zaszczyt w 70.Rocznicę Powstania Wielkopolskiego rozmawiać z długoletnim wałbrzyszaninem – panem Szczepanem Kasprzykiem, który był powstańcem wielkopolskim. Jego wspomnienia ukazały się wówczas na łamach lokalnego tygodnika. Nasza rozmowa była tak wzruszająca, że pamiętam ją do tej pory. Utkwiła mi zwłaszcza w pamięci zrekonstruowana czapka powstańcza, którą mu ktoś podarował i która była dla niego relikwią. Chociaż bohatera tamtych zdarzeń nie ma już wśród nas – to warto powrócić do tego, co wtedy o opowiadał o swojej długiej życiowej żołnierskiej drodze, na której znamiennym wydarzeniem był udział w powstaniu wielkopolskim. To dzięki bohaterstwu polskiego żołnierza możemy dziś żyć w niepodległej Polsce i pamiętajmy o tym, że wywalczona wolność nie dana została nam raz na zawsze. A szczególnie teraz kiedy obrażany jest polski mundur w związku z wydarzeniami na granicy Polsko – Białoruskiej.
Ze wspomnień starszego ogniomistrza – „całą młodość spędziłem w mundurze!
Uwielbia palić fajkę, wyjąwszy lata spędzone w obozie jenieckim, przez całe życie nigdy się z nią nie rozstaje. Pyka ją teraz delektując się smakiem dymu i snuje opowieść o swoim życiu.
Nauczyłem się palić, mówi 91 letni Szczepan Kasprzyk mieszkaniec Wałbrzycha od przeszło 40 lat, jeszcze pod Verdun w 1916 roku. Pierwszą fajkę wręczył mi wtedy, już na wojnie pewien stary Niemiec. Na froncie panował wtedy głód. Stary mówił „tytoń pozwoli ci przetrwać, zdusi łaknienie, ogrzeje – i miał rację”.
Życie mojego rozmówcy, uczestnika I wojny światowej, potem powstańca wielkopolskiego- człowieka, który nie tylko był świadkiem wydarzeń sprzed 70 laty, gdy odradzała się Polska, ale i brał w tym udział – to pasmo licznych trudnych i sensacyjnych przeżyć. Pan Szczepan urodził się jeszcze ubiegłym wieku tj. w 1897 r. we wsi Rękawczyn w Poznańskiem, a więc pod zaborem pruskim. Od dzieciństwa ciężko pracował pomagając ojcu. Ten zaś był kołodziejem ( rzemieślnik zajmujący się wyrobem i naprawą kół do pojazdów konnych). W jego rodzinnym domu, mimo ciężkich warunków, licznego rodzeństwa nigdy nie brakowało pieniędzy na polską gazetę, przysyłaną pocztą z Grudziądza. Najpierw czytał ją ojciec, a potem przychodziła kolej na wszystkich wedle starszeństwa i nikogo to nie ominęło.
Uczyliśmy się w niemieckiej szkole. Wiadomo innej nie było. Ojciec, tą gazetą, chciał w ten sposób, utrwalić w nas przywiązanie do języka polskiego.
Na front 1 wojny światowej trafiłem dokładnie 1 czerwca 1916 roku, zaraz po uzyskaniu pełnoletniości. Jako pruski poddany zostałem wcielony do niemieckiej armii. Służba w niej była obowiązkowa i nie można się było z niej wymigać. Niemcy traktowali nas tak samo, jak swoich rekrutów, ale przezornie w kompanii nie było zwykle więcej jak 2-3 Polaków. Zaraz też trafiłem na wojnę. Od 16 czerwca byłem już na froncie zachodnim m.in., na największym polu bitwy pod Verdun, gdzie Niemców zatrzymali Francuzi. Jako niemiecki artylerzysta brałem udział w licznych potyczkach. Ciągle nas przerzucano: Verdun, Mantua, Reims. Było ciężko i głodno. Takiego grząskiego błota, jak wtedy w północnej Francji nigdzie później nie widziałem. Co wtedy odczuwałem? – To nie była moja wojna. Walczyłem po stronie Niemców, bo musiałem, ale myślą i sercem byłem gdzie indziej. W skrytości marzyłem, by dostać się do francuskiej niewoli. Jako artylerzysta nie miałem jednak ku temu okazji. Większą szansę mieli ci Polacy, co trafili do niemieckiej piechoty i jak wiem korzystali z tego. W październiku 1918 roku dostałem z frontu przepustkę na wyjazd do rodziny. Rodzice mieszkali już wtedy w Rudkach koło Mogilna. Dookoła mówiono o rychłej klęsce Niemców na froncie. Nie chciałem wracać z przepustki na front. To samo koledzy z sąsiednich wsi, służący w niemieckiej armii. Byliśmy jednak wszyscy bacznie obserwowani przez miejscowych Niemców. Z tzw. grenzschutzu, którzy każdego schwytanego dezertera natychmiast rozstrzeliwali. Ruszyliśmy do Berlina, gdzie nas zatrzymano z powodu buntu w armii niemieckiej. Przedłużono nam urlop, ale do domu nie mogliśmy wrócić, żaden z miejscowych Niemców by w to nie uwierzył. W kilka osób ukryliśmy się, po przyjeździe w rodzinne strony, na cmentarzu, w dużym grobowcu. Nocą się przekradaliśmy do okolicznych zagród po żywność. Po kilkunastu dniach, mimo wielkiej ostrożności, odkrył nas po światełku ze szczeliny grobowca, miejscowy proboszcz. Na szczęście był Polakiem. Poradził pozostać w ukryciu, bo Niemcy kipieli z nienawiści i dostarczał nam jedzenie. W drugi dzień Bożego Narodzenia 26 grudnia 1918 roku, dobrze pamiętam, bo to moje imieniny, przyniósł wieść o wybuchu powstania. Natychmiast wyszliśmy z ukrycia i chwyciliśmy za broń. Dotarliśmy do Trzemeszna, gdzie już rozbrojono posterunek niemiecki. Osobiście brałem udział w rozbrajaniu podobnego posterunku w Mogilnie. Ruszyliśmy na Niemców, nocą. Powstanie objęło wtedy, jak mocny wiatr, całą Wielkopolskę. W każdej wsi, przez którą przechodziły oddziały powstańcze dołączali nowi ochotnicy, przede wszystkim młodzi. Broń mieliśmy zdobyczną. Wielu z nas był też jeszcze w niemieckich mundurach, ale czapki mieliśmy nasze – powstańcze rogatywki szyte pośpiesznie z orzełkiem. Pamiętam większe potyczki w Łabiszynie i Poznaniu. Entuzjazm, który wtedy tam panował trudno wyrazić słowami. Miasto zapełniło się polskimi barwami. O przebiegu powstania byliśmy informowani na wieczornych apelach przez naszych dowódców. W Poznaniu ogłoszono nabór do regularnych polskich formacji wojskowych. Takich jak ja, co się zgłosili do artylerii skierowano na ulicę Solną. Tam tworzył się pułk Artylerii Lekkiej. Naszym dowódca był porucznik Marceli Cegielski i por. Heine – imienia nie pamiętam, ale wiem, że rekrutował się z byłej armii rosyjskiej. Z Poznania ruszyliśmy do Krotoszyna. Kolejno zajmowane przez mój pułk pozycje to: Zduny, Szubin, Gołańcz, Kcynia, Nakło, Trzeciewnica i wiele in. Potyczki nie były silne. Niemcy poddawali się wyraźnie zaskoczeni powstaniem.
W moim oddziale nikt z naszych nie zginął, ale nie wszędzie tak było. Powstanie zakończyło się sukcesem a jego finał zastał nas w Bydgoszczy. W tym mieście też przy ulicy Gdańskiej została zakwaterowana artyleria naszego pułku. Do rodzinnego domu przyjechałem już po powstaniu. Pamiętam, jak ojciec mocno się wzruszył, gdy zobaczył mnie w polskim mundurze. Płakał i całował. –
Lata międzywojnia spędził pan Szczepan Kasprzyk w polskim wojsku. Ukończył kurs szkoleniowy, zdobył tzw. małą maturę i szkolił żołnierzy w służbie artyleryjskiej. Brał udział w wojnie 1920 roku. Pamięta też dobrze przewrót majowy i zamęt, jaki powstał wtedy na krótko w armii. Po 40-tce przeniesiono go do służby administracyjnej. Był wtedy już w randze starszego ogniomistrza. W tym stopniu zastał go wrzesień 1939 roku. Potem było 19 dni ciężkich walk. Wyrwał się z okrążenia wraz z innymi żołnierzami z rozbitych oddziałów przekroczył granice z Rumunią. Był internowany w obozach jenieckim kolejno na Węgrzech, a potem w Austrii. Najdłużej w Krems i Braunau. Tutaj wycieńczonym i schorowanym jeńcom przyniosły wolność 3 maja 1945 roku o godzi. 16.45, amerykańskie czołgi. Do Polski przyjechał pierwszym transportem dla Polaków – z Austrii, a było to rok później. Zaraz też po zgłoszeniu się do RKU został wcielony do jednostki w Inowrocławiu, ściślej do kwatermistrzostwa. Niestety wkrótce nastały lata, że dla takich jak on nie było już – w mundurze – miejsca. Było to dla niego wielkim ciosem Zdecydował się na wyjazd do Wałbrzycha. W naszym mieście pracował, jako piecowy w Koksowni Chrobry, gdy zaczęło brakować sił, zmienił zawód na lżejszy. Ostatnio przed przejściem na emeryturę, a był oto w 1962 roku, pracował, jako magazynier w sanatorium w Szczawnie-Zdroju. Z licznych pamiątek w domu pan Szczepana zwraca uwagę pieczołowicie przechowywana kopia czapki noszonej w powstaniu wielkopolskim, wiele odznaczeń w tym Krzyż Powstańczy, Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski za udział w kampanii wrześniowej i dyplomy. Z tych ostatnich, najbliższy sercu dokument – z datą 11 listopada 1972 roku – to nominacja za udział w powstaniu wielkopolskim na stopień podporucznika LWP, równoznaczna z prawem do noszenia munduru.
Wywiad przeprowadzony 4.11.1988 r. Szczepan Kasprzyk
Krystyna Smerd